Po wczorajszym nurkowaniu i spacerze do Pou meyssen postanowliśmy jednak tam dojechać i nurkować dalej. Andre pokazał nam palcem łąkę, przez którą trzeba przejechać, żeby wjechać na drogę, ścieżkę, dukt do otworu jaskini.
Lakier na samochodach w czasie jednego przejazdu stracił tyle co przez 10 lat stania na parkingu w Niemczech pod domem emeryta! A jeszcze trzeba było wrócić. Droga świetna. Kowiego sprzęgło w Fordzie miało inne zdanie.
W Pou meyseen postanowiliśmy dopłynąć do suchej partii, która wg planu jest po ok 1000m. Nie było! Nie było też poręczówki. Poza pociągniętą nową poręczówką przez wspomnianych poprzedni meksykańczyków, w jaskini są jeszcze ze 3 inne, które lecą raz pod sufitem, raz po dnie, a najczęsciej wcale.
Pou meyssen to taka jaskinia, że płynąc pod sufitem na 14m, butle deponuje się przy poręczówce na 28m! Jaskinia jest ogromna. Czasem się zmniejsza o może 2-3 metry i potem ciągnie się ponownie gigantycznym tunelem. Spąg jaskini jest żwirkowy, ilość wody jaka musi być wywalana tędy jest gigantyczna.
Jaskinia jest dziwna 🙂 Wielkość tak duża, że nie czuć jaskini, raczej kamieniołom w nocy. Ale poprzerywana poręczówka i wiszące stare linki z sufitu dopełniają obrazu. Po ok 800m spotkała nas niespodzianka. Na dnie leżał wielki kołowrotek, taki do poręczowania jaskini na stałe, jak nawijak na kabel, cały zaplątany w poręczówkę. W tej poręczówce zaplątana była też nurkowa pianka. Z kilku metrów widok nieciekawy, wyobraźnia działa.
Finał spotkań z jaskinią Cabouy-Pou Meyssen udany, zrobiliśmy w sumie ok 1800m licząc od wejścia w Cabouy.
Niestety na tym nurkowaniu padły światła w kamerze, akumulatory jakoś nie chciały się same naładować. Dlatego materiału z wody tyle co nic.
Ale i tak było wesoło!